Przyjechali na studia do stolicy z różnych stron kraju. Szczęśliwi i przestraszeni. Dziś, starsi o kilka lat i mądrzejsi o kilka sesji, chętnie wspominają swoje pierwsze dni w wielkim mieście.
Każdego roku studia w Warszawie rozpoczynają tysiące pierwszorocznych z całej Polski. Pół biedy, gdy pochodzą z dużych miast Wrocławia, Gdańska czy Katowic. Gorzej, jeśli mieszkali dotychczas w małych miasteczkach albo wioskach do problemów pod tytułem nie znam tu nikogo, nie wiem, jak załatwić sprawy na uczelni dochodzi im wtedy jeszcze jeden: jak można żyć w takim hałasie!?.
Wielkomiejskie pułapki
Przez pierwsze dni nie ruszałam się nigdzie bez mapy wspomina Aneta Kyzioł, absolwentka wiedzy o teatrze z Kłomnic. Musiałam chyba sprawiać wrażenie bezradnej, bo na każdym skrzyżowaniu ktoś podchodził do mnie i pytał, czy nie potrzebuję pomocy. Paweł Kwiatkowski, student archeologii z Jarosławia, pamięta, że złościł się na niejasno oznakowane przejście podziemne pod Dworcem Centralnym. Z ciężkim plecakiem włóczyłem się po podziemiu chyba z pół godziny, nie mogąc trafić do właściwego wyjścia. Już wtedy wiedziałem, że nie polubię Warszawy. Od razu uderzyło mnie też, że wszyscy dokądś biegną zrozumiałem, że tzw. szybsze tempo życia w wielkim mieście, o którym mówią socjologowie, to bynajmniej nie slogan. Ewa Bialic, studentka psychologii społecznej ze Słupska, wielokrotnie słyszała ostrzeżenia siostry, która kilka lat przed nią zaczęła studia w Warszawie, że stołeczne autobusy to raj dla złodziei nauczyła się więc pilnować torebki i unikać tłoku. Najbardziej jednak martwiło mnie, że zgubię się gdzieś poza centrum i stracę głowę. Trwało to na szczęście tylko kilka dni zaadaptowałam się w Warszawie bardzo szybko mówi.
A spać trzeba
Wielkim problemem dla studentów spoza Warszawy jest mieszkanie. Co wybrać: akademik czy stancję? W jakiej dzielnicy? Za ile? Wielu z nich pierwsze dni spędza w kolejkach do kwaterunku w domach studenckich albo na podróżach szlakiem najciekawszych ofert mieszkaniowych. O starych Jelonkach słyszałam mnóstwo opowieści z uśmiechem wspomina Aneta sypiące się baraki, karaluchy w każdym kącie, jeden prysznic na 40 osób, ciepła woda dla jednej. Okazało się, że nie jest tak źle wytrzymałam cały rok. Paweł dostał miejsce w DS nr 3 słynnym Kicu. Czekając na zameldowanie w pokoju, zastanawiałem się, na kogo trafię. Nie znałem nikogo, musiałem więc zdać się na przypadek i dobrą rękę intendentki, która miała przydzielić mi współlokatora. Ewa wprowadziła się z koleżanką do wynajętej kawalerki na Pradze.
Nie zdawałam sobie sprawy, że to jedna z niebezpieczniejszych dzielnic miasta, może dlatego tak dobrze mi się tam mieszkało żartuje. Tylko raz przeżyłam dramatyczną sytuację, gdy tuż po przebudzeniu zobaczyłam karabiny wycelowane w moją głowę przez brygadę antyterrorystyczną. Potem okazało się, co nie było dla mnie zaskoczeniem, że pomylili numery, a groźny przestępca, którego szukali, mieszka w sąsiedniej klatce. Nawet nie usłyszałam przepraszam.
Trudna sztuka adaptacji
Sposobów na zaadaptowanie się w nowym miejscu jest co najmniej kilka. Jedni zwożą do akademika czy na stancję ulubione książki, drobiazgi, zdjęcia rodziny i przez pierwsze dni oswajają obce cztery kąty. Inni przeciwnie zaczynają od miasta i ludzi chodzą na wszystkie imprezy, rozmawiają, z kim się da, poznają okolice. Najważniejsze, by być otwartym podkreśla Paweł szukać kontaktu, najlepiej z innymi pierwszorocznymi, którzy są tak samo zagubieni i nieśmiali. Zdaniem Anety warto choć przez kilka miesięcy pomieszkać w akademiku, bo stwarza to wiele okazji do nawiązywania znajomości.
Sporo osób poznałam np. w kolejce pod prysznic. Prysznic był jeden, więc na kąpiel czekało się czasem i godzinę. Wystarczyło, że ktoś powiedział: ciekawe, na kim skończy się ciepła woda, a drugi stwierdził: nieistotne zimne kąpiele mają zbawienny wpływ na jędrność ciała, i już się rozmawiało. Potem okazywało się, że ktoś ma telewizor i zwołuje wszystkich na film, a ktoś inny wyprawia urodziny i zaprasza na piwo. Z kilkoma osobami byłam na jednym roku połączyło nas więc także stanie w korkach w drodze na zajęcia i nadrabianie kulturalnych zaległości w stołecznych teatrach. Nagle okazało się, że otacza mnie mnóstwo znajomych i problem, do kogo się odezwać, już mnie nie dotyczy.
Sposobem na odnalezienie się w nowej rzeczywistości jest dla wielu pierwszaków wyjazd na obóz adaptacyjny. Zdaniem Mariusza Samulaka, przewodniczącego Samorządu Studentów UW, adapciak to szansa na nawiązanie nowych kontaktów i okazja do zdobycia praktycznych wskazówek dotyczących studenckiego życia, które z pewnością okażą się przydatne już od pierwszych dni października. Na obóz jedzie zwykle ktoś z samorządu i komisji stypendialnej, kto opowiada o uczelni, wyjaśnia procedury ubiegania się o pomoc socjalną, a nawet uczula na pewne zagrożenia, choćby ze strony surowych wykładowców mówi Mariusz. Często udaje się także zaprosić na obóz kogoś z kadry, np. dyrektora do spraw studenckich czy opiekuna grupy, którzy poinformują m.in., w jakim trybie i do kogo zwracać się z konkretnymi problemami. Choć adapciak nie sprzyja oswajaniu miasta, bo odbywa się zwykle w leśnej głuszy, daje szansę na poznanie ludzi, z którymi to oswajanie po powrocie będzie znacznie przyjemniejsze, bo nie w samotności.
Warszawa da się lubić
Wcześniej czy później każdy przyjezdny pierwszak znajduje w Warszawie swoje ulubione kluby, kina, bary mleczne. Przestaje nerwowo spoglądać na tabliczki z nazwami ulic i przegapiać przystanek, na którym powinien wysiąść. Po kilku miesiącach wielu uświadamia sobie, że ich tu to teraz Warszawa, a tam miejsce, z którego przyjechali.
Niektórzy dokładnie pamiętają moment, gdy poczuli się w Warszawie na swoim miejscu. Był koniec października. Sobota, trzecia w nocy. Wracałam z grupką znajomych z fuksówki organizowanej co roku w Akademii Teatralnej mówi Aneta. Nie chciało nam się spać, postanowiliśmy więc pójść na spacer po Starówce. I wtedy zobaczyłam oświetloną kolumnę Zygmunta. Nie wiem, na ile zadziałało tu kilka wypitych lampek wina, ale poczułam się jakoś magicznie i pomyślałam: to moje miasto. Nagle cały lęk, jak sobie poradzę, jak przetrwam te pięć lat, po prostu zniknął. Dziś, dwa lata po skończeniu studiów, Aneta nadal mieszka w Warszawie. Dlaczego miałaby wyjeżdżać? Przecież to jej miasto…